wtorek, 31 grudnia 2013

Wesołego bydła :)

Po ciężkich i pracowitych 10 dniach przyszła pora pożegnać się z rodziną Montgomery. Będziemy za nimi wszystkimi bardzo tęsknić, a szczególnie za papą (dziadkiem) Jimem, którego nawet w połowie nie rozumiałyśmy (to zapewne kara za to, że malując jego chatkę wyżarłyśmy pół lodówki :) ). Mamy nadzieję, że ich jeszcze kiedyś spotkamy, bo czułyśmy się u nich jak członkowie ich wspaniałej rodziny.




Kolejna farma i kolejna miła rodzinna, na kolejnym zadupiu ;) Bydło, kurz, smród, żrące muchy i wszechobecny syf, który ktoś (czyli my - najlepsze sprzątaczki świata) musi to wszystko ogarnąć ;) a w takim upale to ogromne wyzwanie. Chcecie pozazdrościć upałów? Dowód poniżej :)




Z racji tego, że w Nowy Rok wchodzimy 9 godzin przed Wami, czyli o godzinie 15 waszego czasu, już teraz życzymy Wam szampanskiej zabawy i tego, żeby rok 2014 był jeszcze bardziej fantastyczny niż ten poprzedni!





Ps. Dla zainteresowanych - Sylwestra spędzamy w ... łóżku ;) Niestety same...


czwartek, 26 grudnia 2013

Święta, Święta i po Świętach

Bez względu na to w jakim kraju przebywamy, Święta wyglądają tak samo tzn. polegają głównie na obżarstwie - nasze brzuszki to czują :/ Chyba nie tylko nasze, bo przygotowna przez nas kolacja (zupa brokułowa, krokiety, sałatka z tuńczyka i agatkowe muffiny) cieszyła się dużym powodzeniem. Pomimo tego, że byłyśmy na drugim końcu świata, atmosfera wigilijna sprawiła, że czułyśmy się tu jak wśród najbliższej rodziny.





W Boże Narodzenie pobudka była dość wczesna, o 5 rano do naszej chatki wpadły (dosłownie) 3 podekscytowane dziewczynki, które koniecznie chciały się podzielić emocjami związanymi z wizytą Świętego Mikołaja.To był tak naprawdę dopiero początek. Cała ceremonia rozpakowywania pozostałych prezentów nastąpiła później. Otwarcie całej masy pudełek i zawniątek zajęła sporo czasu. Każdy podarunek był starannie opakowany i podpisany od kogo i dla kogo jest przeznaczony. Było nam niezmiernie miło, że pod choinką znalazły się również upominki dla nas (cudne przewodniki po Australii z jeszcze cudowniejszymi dedykacjami).



Aby godnie uczcić ten świąteczny dzień udałyśmy się na przejażdżkę quadem. Wiatr we włosach, kurz w zębach i kangury na drodze - prawdziwie wesołe Święta:) Tak, to my, Polki - krejzolki.



P. S.
Czy myślicie, że zamiast myć okna i malować ściany mogłybyśmy pomagać Świętemu na dalekiej Północy? Lubimy skrajności ;) Może teraz czas przenieść się z Antypodów do krainy wiecznego śniegu?



wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!

Oczywiście doskonale zdajemy sobie sprawę, że w ten wigilijny dzień wcale nie szukacie gorączkowo ostatnich prezentów, nie sprzątacie, nie pieczecie ciast, nie smażycie karpia, nie lepicie pierogów, tylko.. z niecierpliwością wyczekujecie naszego kolejnego posta :)

My właśnie zaczynamy przygotowywać wigilijną kolacje i ciasteczka z piwem dla Mikołaja (tak, tak australijski Mikołaj nie pije mleka, bo jest tu po prostu za gorąco i jest powożony przez lokalne kangury :)



Wszystkim tym, którzy czytają naszego bloga i kibicują naszym poczynaniom polecamy poniższy filmik.


sobota, 21 grudnia 2013

Coraz bliżej Święta, a na termometrze prawie 40 stopni

Naszym kolejnym zadaniem jest pomalowanie całej chatki. Idzie nam coraz lepiej, mamy wyćwiczone nadgarstki, kark niedługo przekręci się o 180 stopni. Z powodu notorycznie niedomytej farby nasza opalenizna jest coraz bardziej egzotyczna. Każda z nas świetnie odnajduje się w tej robocie, Kasia uwiebia detale, więc zagarnęła mały pędzel, a ja próbuje ogarnąć większe powierzchnie. Jedyne co utrudnia pracę, to upał, prawie 40-stopniowy.




Wczoraj pod naszą chatkę, do wodopoju podeszły dwa torbacze z małymi. Hurrra! Wreszcie udało nam się zrobić niezłe zdjęcia.






Dobre wieści - zostajemy u Emmy i Billa na święta.  Zgodnie z ich tradycją świętowanie rozpoczyna się od rozpakowywania prezentów 25 grudnia podczas uroczystego śniadnia. Chcemy wprowadzić coś z naszej tradycji i przygotować jakieś danie na kolację wigilijną. Macie jakieś propozycje na danie z mango i  awokado? ;)

Chyba dość marnie obie wyglądamy, bo Emma stwierdziła, że nie możemy tyle pracować i wraz całą rodziną pojechałyśmy na wodę.  Raczej trudno znaleźć tutaj naturalne zbiorniki wodne, wody prawie nie ma, a na dodatek lato w pełni. Miejcowi korzystają ze sztucznego zalewu utworzonego do nawadniania pola, na których uprawia się bawełnę. Ze względu na panujący tutaj klimat wymaga to bardzo dużych nakładów finansowych, ale można na niej niesamowicie zarobić. Ulegając namowom pozwoliłyśmy sobie na chwilę przyjemności. Najpierw runda wokół zalewu na tzw. ciasteczku, czyli niewielkim, dmuchanym pontonie ciągniętym przez motorówkę. Ja niestety muszę jeszcze trochę potrenować, ponieważ nie obyło sie bez wpadki (dosłownie i w przenośni, dla niewtajemniczonych dobra rada, przy dużej prędkości należy zaopatrzyć się w przylegającą do ciała bieliznę ;) ).


Trzeba było przyjechać do Australii, żeby przekonać się, że Kasia jest urodzoną narciarką wodną. Wystarczyło kilka minut instruktażu, aby Kasia przejechała cały zalew bez wywrotki.





środa, 18 grudnia 2013

A po nocy przychodzi dzień a po burzy spokój...

Nie było nam żal rozstać się z rodzinką Mitchell'ów. Mimo skromnego wynagrodzenia pozostał niesmak wykorzystania naszych roboczych sił. Na szczęście trafiłyśmy pod przyjazne skrzydła kolejnej rodziny Montgomery. Bill jest bratem bliźniakiem Bena (znowu bliźniacy), naszego pierwszego hosta, a jego żona Emma pochodzi z Wielkiej Brytanii. Mają trójkę uroczych i dobrze wychowanych dziewczynek.

Mamy tu dużo lepsze warunki mieszkaniowe, duży oddzielny pokój z łazienką i tradycyjnie już łoże małżeńskie :) Na jedzenie też nie możemy narzekać.

A tak wygląda nasza chatka. Tak, tak, te wszystkie okna są dla nas do umycia...



Po oknach czeka nas malowanie. W zależności od tego jak nam będzie szło, zostaniemy tu krócej lub dłużej. Może nawet na Święta :) Co tu dużo gadać - jest nam tu dobrze i bardzo, bardzoy dobrze.

A dla ciekawych naszego położenia podajemy: znajdujemy się dokładnie TUTAJ.

niedziela, 15 grudnia 2013

Dzień dobry kurwa...

Zaczynamy rozumieć skąd pojawia się bogata zasobność językowa polskich robotników za granicą. Słuchając naszych dzisiejszych konwersacji możnaby pomyśleć, że od wielu lat pracujemy na budowie. A to tylko okna (a raczej aż...). Na zasyfiałe australijskie okna, palące z nieba słońce, 10 godzin pracy dziennie (nawet w niedzielę) i wieczne problemy z internetem, nic nie działa lepiej niż soczysta wiązanka powtarzana z uporem maniaka. Na szczęście (lub nieszczęście, bo jak zwykle k**** nie wiemy) we wtorek po raz kolejny zmieniamy miejsce pobytu.

Jeśli ktoś z was w najbliższej przyszłości (nie wcześniej niż w czerwcu ;) ) planuje malowanie, czyszczenie, szorowanie i pucowanie werandy lub okien, prosimy o kontakt przez formularz w prawej części bloga. Zapewniamy fachowość, solidność, atrakcyjne ceny i wszystkie inne bzdury, ale jednocześnie ostrzegamy: strasznie dużo jemy ;)

Jedynym pozytywnym aspektem dzisiejszego dnia (bo k**** internet znowu nie działał) było spotkanie okolicznego zwierza, leniwie siedzącego na drzewie. Poznajecie?




sobota, 14 grudnia 2013

Jak zwykle...

Jak zwykle zostałyśmy mile zaskoczone pożegnaniem z rodziną Montich. Oprócz niezwykle miłych życzeń i podziękowań otrzymałyśmy dwie wypchane, czerwone koperty. Wiemy o czym myślicie, nasze zaskoczenie było równie wielkie, szczególnie jak po ich otwarciu zobaczyłyśmy wielkie ślepia małych sówek oraz czek zasilający nasz skromny budżet.



Trochę było nam smutno wyjeżdżać, ale czas najwyższy wysprzątać też inne australijskie chałupy ;)

Jak zwykle pełne optymizmu myślałyśmy, że wszystko będzie dobrze. Do kolejnej farmy zawiózł nas tata Bena, który jest uroczym, starszym panem, ale jego australijski angielski byłyśmy w stanie pojąć jedynie w 30%. Pewnie myślał, że jesteśmy nieco ograniczone, bo na większość jego pytań (chyba to były pytania) odpowiadałyśmy: "aha", "ok", "tak?", "naprawdę?", "niesamowite" :)

Jak zwykle trafiłyśmy do miłej rodzinki Mitchell'ów, z trójką bardzo, ale to bardzo wygadanych dziewczynek. Dwie z nich to bliźniaczki (czy każda australijska rodzina ma bliźniaki?), które nie wiedząc czemu upatrzyły sobie właśnie mnie... Momentami było naprawdę ciężko. Jak zwykle nie wiedziałyśmy jak poruszyć temat wynagrodzenia za naszą pracę i jak zwykle okazało się, że harujemy jedynie za jedzenie i nocleg. Przekleństwom nie było końca... Tyle dobrze, że malowanie werandy jest zajęciem znacznie przyjemniejszym niż mycie okien, a żarcie póki co jest przepyszne.




Ps. Telefony nam znowu nie działają, internet mamy mocno ograniczony, a wczoraj na kilka godzin zgasło światło, więc musiałyśmy się kąpać w basenie. Ot i australijskie życie :)

piątek, 13 grudnia 2013

Pożegnanie z farmą

Egzamin na panie sprzątające zdany na 6, dom lśni, a Święta za pasem, więc już najwyższa pora zwinąć żagle i odpłynąć do kolejnego portu. Jak to u nas bywa, po raz kolejny dopisało nam szczęście, dostałyśmy pracę z polecenia. Nie znamy jeszcze żadnych szczegółów (jak zwykle), nie wiemy dokładnie co będziemy robić (jak zwykle) i ile zarobimy (każda kasa się przyda). Wiemy tylko, że jutro jedziemy do miejscowości oddalonej o dwie godziny drogi stąd (tu odległość mierzy się w godzinach, nie kilometrach).

Ostatni wieczór spędziłyśmy w znanej nam już szkole. W Australii właśnie zakończył się rok szkolny. Z tej okazji oraz z racji zbliżających się Świąt dzieci przygotowały przedstawienie muzyczne, połączone z rozdaniem nagród, odwiedzinami Mikołaja oraz pyszną wyżerką (na którą czekałyśmy najbardziej - no Monia czekała jeszcze na piwo). 


Zachowamy bardzo ciepłe wspomnienia związane z pobytem na farmie i z rodziną Montgomery. Alex i Ben to wspaniałe małżeństwo, które urzekło nas sposobem wychowania swoich synów. Fajnie jest obserwować, kiedy rodzice nie traktują swoich dzieci z wyższością i w rozsądny sposób liczą się z ich zdaniem. Potrafią z nimi nie tylko rozmawiać, poświęcają im dużo czasu, a także pozwalają każdemu z nich na zachowanie swojej odrębności.


Wywieziemy stąd wiele miłych wspomnień (zwłaszcza zielonych żab, jaszczurek oraz grasujących myszy).













wtorek, 10 grudnia 2013

Bliżej natury :)

Od samego początku naszego pobytu w Australii niektórzy domagają się zdjęcia kangura. Próbowałyśmy stanąć na wysokości zadania, nadal próbujemy, ale ... nie jest to takie proste, nawet w buszu.
Po pierwsze - nie każdy zwierz przypominający kangura jest kangurem. Obok typowego kangura (duży, brązowy, wyprostowany) żyją tu tzw. Wallaby (osobniki przypominające kangura, jednak są od niego mniejsze, ciemniejsze, z opuszczoną grdyką.
Po drugie - kangury skaczą z prędkością do 50 km/h, więc zanim uda nam się włączyć aparat, tracimy je z zasięgu wzroku.
Po trzecie - najczęściej można je spotkać albo wczesnym rankiem (śpimy), albo gdy zapada zmrok. Wczoraj udało nam się wyruszyć w nocny pościg i nacieszyć oczy dziesiątkami kangurów, jednak i tym razem aparaty okazały się zbyt słabe.






Oprócz kangurów dysponujemy całkiem pokaźną kolekcją żab (o czym już wiecie).


Do grona lokatorów dołączył niedawno Willson - nasza zaprzyjaźniona jaszczurka. Wkradł się do nas niepostrzeżenie, najprawdopodobniej przez szparę w oknie. Willson ewidentnie próbuje zaprzyjaźnić się z Andreą.


Pozostałe zwierzaki poniżej.









A na koniec dzisiejszy zachód słońca.



sobota, 7 grudnia 2013

Kobieta pracująca

Żeby Wam się nie wydawało, że codziennie śpimy do południa, moczymy się w basenie popijając zimne piwo i obżeramy się australijskimi przysmakami, zamieszczamy poniżej parę zdjęć z naszych codziennych obowiązków. Przy okazji cenna uwaga: cudowne są domy z dużą ilością światła i przeszklonymi ścianami, ale jak ktoś (czyli my) musi je umyć, to szlag trafia ;)








czwartek, 5 grudnia 2013

Lekcja nr 1: Gdzie leży Polska?

Przebywając na obczyźnie dostąpił nas zaszczyt opowiedzenia o naszym kraju dzieciakom z pobliskiej szkoły, do której uczęszczają chłopaki z farmy. Nie jest to typowa szkoła podstawowa, gdyż chodzi do niej zaledwie jedenaścioro dzieci w różnym wieku z okolicznych farm. Szkoła jest nieduża ale bardzo dobrze wyposażona, głównie dzięki zaangażowaniu lokalnej społeczności. Zajęcia prowadzone są przez czterech nauczycieli, z czego tylko jeden zatrudniony jest na cały etat. Większość zajęć prowadzona jest indywidualnie. Rok szkolny dzieli się na cztery okresy oddzielone od siebie dwutygodniowymi feriami oraz wakacjami, zaczynającymi się w icach Bożego Narodzenia i trwającymi od sześciu do ośmiu tygodni. Może się zdarzyć, że z powodu zbyt małej ilości uczniów lub ich braku w danym roku, szkoła zostanie okresowo zamknięta. Dzieci mieszkające na farmach położonych w naprawdę dużej odległości, nie chodzą do szkoły. Uczą sie w domu za pośrednictwem radia.



Dzisiaj czekała nas kolejna porcja sprzątania, ale ta część jest zbyt nudna, żeby o niej pisać :) Za to po południu wybrałyśmy się na letnia przejażdżkę rowerem po australijskiej prerii. Gdyby nie liczne kaprysy, czułybyśmy się jak na mazurskiej wsi. Jedyne skaczące ssaki obecne tu tego dnia możecie zobaczyć na poniższych zdjęciach.




Coraz bardziej wtapiamy się w klimat tego miejsca. Uwielbiamy też wspólne kolacje z Alex i Benem, podczas których dowiadujemy się coraz więcej na temat Australii i podziwiamy piękne zachody słońca.




AddThis