No i skończyła się opieka Bożenki i Franka, trzymanie za rączkę, dawanie dobrych rad i karmienie marchewkowym ciastem. Pora ruszyć dalej, wyrwać się z kolumbijskiej stolicy i wyruszyć na północ. Ahoj przygodo!
Złapanie taksówki okazało się najprostszym zadaniem. Gorsze było dogadanie się z kierowcą busa, który nie potrafił Moni wytłumaczyć dlaczego cena na bilecie była sporo niższa od kwoty zapłaconej i dlaczego w pośredniej miejscowości zostałyśmy same w busie i dlaczego musimy czekać 45 minut na kolejny odcinek trasy. W jednej chwili przypomniały nam się wszystkie straszne zasłyszane kolumbijskie historie... O co w tym wszystkim chodzi??? O przekazanie i nas i nadwyżki pesos koledze, który drugim busem zabrał nas do miejscowości Villa de Leiva.
Od samego początku poczułyśmy się tu bardzo dobrze. Urocze, kolorowe i pełne kwiatów domki, wąskie, klimatyczne uliczki pełne małych lokalnych sklepików sprawiły, że duch podróżowania powrócił. Nie przeszkadzali nam nawet namolni osobnicy płci męskiej zachwyceni naszą europejską urodą. Szybko znalazłyśmy miejsce w prywatnym domu, który na drugi dzień okazał się zwykłym hostelem :)
Zgodnie z poleceniem znajomych Bożenki i Franka, wypożyczyłyśmy rowery i udałyśmy się na wycieczkę po okolicy. Widoki niesamowite, tylko jakoś forma nam się pogorszyła... Mimo wszystko wciąż mamy nadzieję, że to wina dużych wysokości na jakich się znajdujemy, no nie?
Jesteśmy zachwycone lokalnymi owocami oraz 100% owocowymi sokami. Smakują one tu zupełnie inaczej niż w Polsce. Mniami :)
Złapanie taksówki okazało się najprostszym zadaniem. Gorsze było dogadanie się z kierowcą busa, który nie potrafił Moni wytłumaczyć dlaczego cena na bilecie była sporo niższa od kwoty zapłaconej i dlaczego w pośredniej miejscowości zostałyśmy same w busie i dlaczego musimy czekać 45 minut na kolejny odcinek trasy. W jednej chwili przypomniały nam się wszystkie straszne zasłyszane kolumbijskie historie... O co w tym wszystkim chodzi??? O przekazanie i nas i nadwyżki pesos koledze, który drugim busem zabrał nas do miejscowości Villa de Leiva.
Od samego początku poczułyśmy się tu bardzo dobrze. Urocze, kolorowe i pełne kwiatów domki, wąskie, klimatyczne uliczki pełne małych lokalnych sklepików sprawiły, że duch podróżowania powrócił. Nie przeszkadzali nam nawet namolni osobnicy płci męskiej zachwyceni naszą europejską urodą. Szybko znalazłyśmy miejsce w prywatnym domu, który na drugi dzień okazał się zwykłym hostelem :)
Zgodnie z poleceniem znajomych Bożenki i Franka, wypożyczyłyśmy rowery i udałyśmy się na wycieczkę po okolicy. Widoki niesamowite, tylko jakoś forma nam się pogorszyła... Mimo wszystko wciąż mamy nadzieję, że to wina dużych wysokości na jakich się znajdujemy, no nie?
Jesteśmy zachwycone lokalnymi owocami oraz 100% owocowymi sokami. Smakują one tu zupełnie inaczej niż w Polsce. Mniami :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz