wtorek, 1 kwietnia 2014

Ale wkoło jest zielono

Santa fe de Antioquia to niezwykle urokliwe miasteczko otoczone przez Andy. Charaktetystyczną cechą tutejszych miejscowości jest plac z kościołem znajdujący się w centrum. To tutaj jest zawsze najtłoczniej i najgłośniej, a wszędzie mnóstwo sklepów i straganów.
Mimo potwornego upału jaki nas tu przywitał udało nam się chwilę powłóczyć i kupić dłuuuuugo poszukiwany przez Kasię element garderoby, czyli strój kąpielowy.





Kolejnego dnia, jak co rano, wyszłam z naszym plastikowym pudełkiem po wrzątek na przygotowanie śniadania. Zawsze szukam najbliższej knajpy i pytam, czy mogę kupić ciepłą wodę. Czasem patrzą na mnie z niedowierzaniem, ale przeważnie nie ma problemu z zakupem. Najlepsze i najbardziej pożywne są dla nas płatki owsiane z bananami oraz domieszką polskiego grysiku lub budyniu.

Medellin jedno z większych kolumbijskuch miast zaskoczyło nas pozytywnie. Jest duże i bardzo czyste,trochę w stylu europejskim z jedynym w całej Kolumbii metrem, którym udałyśmy się w stronę Caldas. Tutaj, mimo niezwykle uprzejmych osób, które same nas zaczepiały i pytały czy potrzebujemy pomocy, bardzo ciężko było znaleźć hotel w naszym budżecie. Chętna była nam pomóc nawet jakaś tutejsza przewodniczka, mówiąca po angielsku. Poruszyła z pół ulicy, żeby zapytać o hotel i widać było, jak wielką przyjemność jej to sprawia. Niestety we wskazanym miejscu, pracująca tam pani widząc dwie białe twarze od razu powiedziała, że nie ma pokoi, a poza tym nie ma ciepłej wody ani telewizora. Jakby nam na tym zależało, phi. To, że jesteśmy turystkami zza granicy często utrudnia nam podróżowanie. Właściciele hoteli muszą przestrzegać specjalnych procedur i raportować przyjęcie turystów spoza Kolumbii. Jest to dla nich uciążliwe i niewygodne, dlatego niejednokrotnie albo mówią, że nie ma wolnych miejsc, lub nocują nas "na czarno". Czasami jesteśmy mile zaskoczone, jak choćby dzisiaj, przez pana dającego nam mnóstwo wkazówek, który potem zaprosił nas na kawę.

Późnym popołudniem poszłyśmy na spacer z dala od centrum, w stronę, gdzie raczej nigdy nie zapuszczają się turyści. Udało nam się wejść na jakąś górę, skąd miałyśmy widok na całe miasto. Soczysta zieleń trawy, pagórki i czyste powietrze, to coś czego nam bylo trzeba. Spocone, ale zadowolone wróciłyśmy do hotelu. W drodze powrotnej spotkałyśmy dwóch 14-15-stolatków, którzy bez skrępowania zaproponowali nam seks w lesie.







Fascynuje nas tutaj instytucja naganiacza autobusowego. Każda mniejsza lub większa firma transportowa zatrudnia mężczyzn, którzy wyszukują na dworcu lub przystanku pasażerów. Każdy z nich głośno krzyczy nazwę miejscowości, gdzie odjeżdża autobus i zaczepia ludzi. Czasem nas to wkurzało, bo ledwo się gdzieś pojawiłyśmy, to już otaczała na grupa przekrzykujących się nawzajem mężczyzn. Po kilku tygodniach podróżowania autobusami przyzwyczaiłyśmy się do tego, że zawsze łatwo znajdziemy transport. Poza tym nauczyłyśmy się targować, bo po pierwsze ceny za przejazd rzadko kiedy są stałe, a po drugie cennik dla turysty jest przeważnie sporo wyższy. Biletów na krótkich dystansach nie ma, płaci się gotówką, którą po kilku minutach od zajęcia miejsca zbiera kasjer. Kasjer podróżuje w autobusie razem z kierowcą i jest nie tylko odpowiedzialny za zbieranie opłaty za przejazd, ale również pomoc w ulokowaniu bagażu. Przeważnie całą drogę stoi w otwartych drzwiach autobusu i nawołuje napotkane osoby do wsiadania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

AddThis