Nie mogła nam się trafić lepsza miejscówka, niż domek Robbie'go położony nad samym brzegiem oceanu. Poranna kawa z widokiem na przepiękne wybrzeże nigdzie nie smakowała nam lepiej :)
Miałyśmy do dyspozycji rowery, na których objechałyśmy sporą część wyspy. Urzekła nas szczególnie przylegająca wyspa Churchilla. Można na niej podziwiać typowe dla tej szerokości geograficznej lasy mangrowe, które są siedliskiem dla różnego rodzaju ptactwa. Nie mogłyśmy również obyć się bez wielogodzinnych spacerów wzdłuż wybrzeża, kąpieli w ciepłych wodach oceanu (ok. 21 stopni Celsjusza) oraz utrwalaniu naszej dotychczasowej opalenizny.
Tak naprawdę naszym głównym celem przybycia na wyspę, były małe potwory - najmniejsze pingwiny na świecie, zwane litte penguins lub blue penguins. Na wyspie żyje około 60 tysięcy tych stworków, osiągająych wysokość do 35 cm. W ciągu dnia pływają w poszukiwaniu pożywienia, aby tuż po zmroku tłumnie przebiec przez plażę do swoich norek, w których czekają na nie głodne pisklęta. Aby zobaczyć pingwinki kupiłyśmy bilety na niezwykle komercyjną "paradę pingwinów", której zdecydowaną większość stanowili widzowie... Niestety nie mamy dla was zdjęć, ponieważ na paradzie obowiązuje całkowity zakaz fotografowania. Znalazłyśmy jednak w internecie.
a myślałam, że pingwiny australijskie mieszkają w nokach, a tu niespodzianka - mieszkają w "borkach" - na pewno bardzo im tam wygodnie - w tych "borkach" :)
OdpowiedzUsuńBorki to australijskie nazwy norek, większe, wygodniejsze i nowocześnie urządzone :)
OdpowiedzUsuń