czwartek, 20 lutego 2014

Pożegnanie z Australią

Na naszego kolejnego hosta - Johna, miałyśmy czekać do południa na lotnisku. Przed nami była więc kolejna noc w terminalu ze stałym dostępem do internetu. Niestety i tym razem nasz tymczasowy dom został zamknięty i do 4 rano włóczyłyśmy się na zewnątrz. Poranne słonce w Perth nie pozwalało nam zasnąć na ławce.


John okazał się być bardzo sympatycznym, młodym człowiekiem, ale jego nieśmiałość wprawiała nas w zakłopotanie. Nie bardzo wiedziałyśmy jak się w stosunku do niego zachować. Na szczęście zawsze gdzieś w pobliżu kręcił się Marek, przyjaciel Johna, który kruszył lód skrępowania swoim poczuciem humoru.



Po południu wybraliśmy się wszyscy na pobliską plażę, ale silny wiatr podrywający piasek zmusił nas do pójścia na piwo do pubu. Pierwsze i ostatnie małe piwko w lokalu kosztowało nas po 7 ciężko zarobionych australijskich dolarów... Wieczorem stoczyliśmy bitwę na widelce, siedząc przy stole z pysznym jedzeniem z grila- kukurydza, kurczak, pieczone ziemniaki, pieczarki...palce lizać.

Kolejnego dnia wybrałyśmy się promem na wyspę Rottnet. To cudowne miejsce z iddylicznymi plażami i przejrzystą, błękitno-lazurową wodą. Nie bardzo chciało nam się z niej wychodzić wprost pod żarzące słońce, ale miałyśmy jeszcze spory kawał drogi do przejechania na rowerach (wynajętych).





Piękne widoki przyczyniły się do diametralnej zmiany naszego planu dnia. O ile przez 3 miesiące podróży udało nam się nie zrobić sobie krzywdy, tak dzień przed wylotem polała się wreszcie krew. Jazda na rowerze może być niebezpieczna nawet na płaskiej wyspie, o czym przekonałam się na własnej skórze. Kasia miała okazję sprawdzić się w roli sanitariuszki i nawet jej się to udało; ) A ja przejechałam autobusem pełnym turystów leżąc sobie wygodnie i jęcząc ;) Na szczęście skończyło się na kilku mniejszych, tudzież większych zadrapaniach.


No i nastał czwartek, dzień wylotu z kraju kangura i misia koali. Ostatnie pranie, pakowanie, wyrzucanie zbędnego bagażu, czyli śmieci i koniec. A! Jeszcze spuszczanie powietrza z naszego materaco-łóżka metodą "na Kasię".


Leniwa włóczęga po rozgrzanym do czerwoności Perth, zakupy racji żywieniowych na trzy kolejne lotniska (Perth-Singapur-Jeddah) i ostatnie lody w Mc Donald's.






Do usłyszenia z Europy; )
Zimno tam macie, co?

2 komentarze:

  1. Spoko jest:) W polowie stycznia temperatura w Zakopanem byla: +10! Mozna w zasadzie powiedziec, ze poza krotkim epizodem zimy w tym roku nie bylo. Ponoc do kraju przylatuja juz zurawie i jakies gesi gegawki, a to wg ekspertow znaczy, ze idzie ku wiosnie:) Bedzie chyba juz tylko cieplej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Woojcique ofiaro Ty eh, mam nadzieje, ze przez nastapny tydzien bedziesz miec stosowna opieke!!

    OdpowiedzUsuń

AddThis