poniedziałek, 17 lutego 2014

Eureka

Po tygodniu spędzonym w dziczy i kolejnej nocy na lotnisku wróciłyśmy do Melbourne, chyba najbardziej europejskiego miasta w Australii.  Nie spodziewałyśmy się, że kiedykolwiek będziemy nocować w takim apartamencie, w jakim mieszka nasz nowy host. Eureka tower - najwyższy w mieście 99-cio piętrowy wieżowiec,  zrobił na nas ogromne wrażenie.




Niestety każdorazowy wjazd windą na 47 piętro kończył się zawrotami głowy. A stosowana przez nas technika bezdechu, czyli wciągnij powietrze i wytrzymaj ile się da, kończyła się spazmami śmiechu.Mimo wszystko, widok panoramy miasta i oceanu z takiej perspektywy daje chwilowe poczucie wyjątkowości ; )

Okazało się, że nasz gospodarz, o wdzięcznym nazwisku McDonald jest dobrym znajomym Jessici, fantastycznej dziewczyny, z którą wracałyśmy na stopa z Phillip Island. Wieczorem czekała nas wszystkich pyszna kolacja (walentynkowa;)) i wino. Gwiazdą wieczoru była niewątpliwie mała Emma, trzymiesięczna córeczka Jessici, słodka jak cukierek.





W sobotni leniwy poranek wybraliśmy na pobliski targ, w celach poznawczo-obserwacyjnych. Smakowita kawa wypełniła nasze brzuszku, a do pełni szczęścia zabrakło jedynie muffinów od Agadoo. Ale ponoć nie można mieć wszystkiego w jednej chwili, a szkoda...



Po zwiedzeniu miasta i zakupach w naszym ulubionym sklepie marki Coles zaszyłyśmy się w Eurece. Wzgardziłyśmy propozycją naszego hosta, który zaprosił nas na imprezę do swoich znajomych. Wygodna kanapa i film okazały się być dla nas idealnym rozwiązaniem na wieczór.

Będąc w Melbourne nie mogłyśmy pominąć żelaznego punktu programu, jakim jest Great Ocean Road oraz 12 Apostoles.
Urwiste wybrzeże ciągnie się na długości 243 kilometrów na zachód. Jest to niezwykle piękne miejsce a jednocześnie bardzo niebezpieczne, fale morskie są tu bardzo silne i ciągle zdarza się, że jakaś łodź roztrzaskuje się o klify.  Najlepiej wybrać się tutaj w tygodniu, aby uniknąć wszędobylskich turystów.








Widziałyśmy takie dziwne ptaszyska, wyglądem przypominające sowy.

Po zjedzeniu przygotowanego przez nas wyśmienitego spagetti spakowałyśmy nasze plecaki. Pożegnałyśmy wzrokiem pana portiera z Eureki i w drogę!
Dzisiaj wylatujemy do Perth, gdzie spędzimy ostatnie dni na tym kontynencie.

Spagetti dobrze smakuje też na zimno. Wystarczy zapaakować je do woreczka foliowego (w przypadku, gdy nie posiada się pudełka), a potem do tekturowego pudełka i am,  kolacja gotowa.

3 komentarze:

  1. No, No - burżujki!
    A ja poproszę to zimne spaghetti w woreczku foliowym i tekturowym pudełeczku przesłane busem do Polski!
    Zamówienie pilne! i poważne! ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiekne te plaze:) A Wy to juz bardziej opalone niz rdzenni mieszkancy:) dostalam karte, dzieki!!
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  3. Piech mi sie tu wlasnie uzalala nad Wami, jak Wy to biedne spicie na podlogach i w ogole...to jej wlasnie pokazalam posta! Reakcja byla.."o kur.."

    OdpowiedzUsuń

AddThis