Znalazłyśmy sobie super miejscówki na ławeczkach i gdy już byłyśmy prawie gotowe do snu, około godziny 23 pani strażniczka wyprosiła nas z terminala. Okazało się, że do 4 rano lotnisko jest nieczynne i jedyne miejsce, gdzie możemy przeczekać ten czas, to Mc Donald. Ślinka nam ciekła na widok usmażonych w starym, głębokim tłuszczu australijskich burgerów i smakowicie wyglądających frytek. Na szczęście internet, choć słaby, jest tutaj za darmo. Zawiedzione brakiem pryszicy na lotnisku byłyśmy zmuszone wybrać dość akrobatyczny sposób na umycie głowy. Dokładne wypłukanie głowy w zlewie to pestka w porównaniu z wciskanie jej między suszarkę na ręce a półkę w toalecie dla inwalidów ;) Mimo wszystko przyspożyło nam to wiele radości a nasze lica znowu wyglądały świeżo i ponętnie:)
Yulara to malutka miejscowość położona w środku Australii, mieszka tu niewiele osób, a życie kręci się wokół turystyki. Hotele, obiekty wypoczynkowe i sklepy z pamiątkami, to wszysto co można tu znaleźć. Nam udało się znaleźć jeszcze Agnieszkę, przesympatyczną Polkę, mieszkającą od 14-stu lat w Australii, która pracuje jako spa manager w jednym z tutejszych hoteli.
Do Yulary warto przyjechać z conajmniej dwóch powodów: pierwszym jest znany na całym świecie monolit Uluru, a drugim kompleks skalny Kata Tjuta, oba położone na terenie parku narodowego. Kata Tjuta znana też po nazwą The Olgas, co w języku rdzennych mieszkańców - Aborygenów oznacza "wiele głów". 36 skalnych kopuł zachwyca opalizuącą czerwienią i rudawym pomarańczem.
Drepcząc przez Dolinę Wiatru czułyśmy, że to miejsce ma swoją magię. Miłym akcentem na koniec dnia było białe wino i przekąski, które stanowiły cześć wykupionej przez nas wycieczki.
W bardzo dobrych nastrojach i z pełnymi brzuchami, wróciłyśmy do Agi, która przygotowała dla nas pyszną kolację. Nie wypadało nam odmówić i nie zjeść. Dawno się tak nie obżarłyśmy :)
Kolejny dzień przeznaczyłyśmy na zobaczenie Uluru, góry, która jest świętym miejscem dla Aborygenów oraz jednym z cudów świata. Uluru wznosi się na wysokość 348 metrów nad poziom morza pośrodku pustyni.Właścicielami góry są ludzie Anandu, zamieszkujący te tereny od wieków. Aborygeni za święte uważają: wzgórza, drzewa, skały oraz źródła. Niekoniecznie są one specjalne dla turystów, ale bardzo ważne dla miejscowej ludności. Miejsca te są pod opieką wyznaczonych osób, opiekunów, którzy odprawiają ceremonie i śpiewają pieśni. Nie wszystkie miejca można zwiedzać, a do wielu z nich potrzebne są specjalne pozwolenia.
Jeśli chodzi o Uluru, to na jego szczyt prowadzi szlak, ale Aborygeni nie życzą sobie, by się na nie wspinać. Respektowanie tego niepisanego prawa pozostawiają każdemu z osobna. Ponoć nie powinno się zabierać ze sobą odłamków skały, gdyż może to przynieść nieszczęście. Wierzyć temu czy nie, lepiej nie ryzykować ;)
Umarłam ze śmiechu, oglądając wasz filmik. Monia, powoli się rozkręcasz, czuję, że jeszcze zostaniesz gwiazdą tv, bo Kasia, wiadomo, już jest:))) Ściskam was mocno i Kłopcio też!!! h.
OdpowiedzUsuńDziękujemy za pocztówkę. Zazdrościmy wyprawy, ale serdeczne pozdrawiamy i ściskamy. Justyna i Łukasz
OdpowiedzUsuń