Sydney, 22 stopnie, zachmurzone, GTM +11 (tak, tak tu mamy inny czas niż w Brisbane)
Ludzie z mniejszych miasteczek są jednak zdecydowanie bardziej uczynni i chętni do pomocy, w porównaniu do mieszkańców dużych miast, bo pomimo licznych obietnic, nikt ostatecznie nie chciał nas przygarnąć. Na szczęście w Sydney mieszka Elena - znajoma znajomej znajomego (dzięki Roma), urocza i rozgadana Rosjanka. W jej wielonarodowym mieszkaniu zatrzymałyśmy się na dwie noce, a że do centrum było bardzo blisko, to zaoszczędziłyśmy na transporcie publicznym.
Sydney w porównaniu z Brisbane, to olbrzymie, wielokulturowe miasto. Na ulicach można spotkać ludzi z całego świata, a w szczególności Azjatów. Pomimo tego, że jest to najstarsze miasto w Australii, nie ma tu zbyt wielu zabytków. Fajną i niskobudżetową formą poznania miasta jest skorzystanie z bezpłatnych wycieczek organizowanych przez pasjonatów miasta (my skorzystalysmy z dwóch).
W wolnym czasie wdrapałyśmy się na Harbour Bridge i zrobiłyśmy kilkanaście rundek przy najsłynniejszej operze świata. I tu wielkie zaskoczenie - OPERA NIE JEST BIAŁA, JEST ŻÓŁTA, JAK ŻÓŁTE ZĘBY!!! Podobno to kwestia oświetlenia, ale dla nas czar tego miejsca prysł. Stajemy się coraz bardziej wyrafinowanymi podróżniczkami, nasze oczekiwania wzrastają:) Zresztą porównajcie sami. Zdjęcia w zachmurzony i słoneczny dzień.
Wrażenie zrobił na nas port, który jednocześnie stanowi centrum Sydney. Jest to niewątpliwie serce miasta. Trudno się dziwić, jest tu naprawdę pięknie. Vis a vis opery można zobaczyć ogromne statki pasażerskie i przez chwilę poczuć magię titanica:)
Jako, że po raz kolejny ciągnie nas na łono natury i bardzo tęsknimy za górami, już dzisiaj pakujemy nasze manele i ruszamy w Blue Mountains. I o dziwo dobre wieści - mamy załatwionych nocleg na całe 6 dni :)
Ludzie z mniejszych miasteczek są jednak zdecydowanie bardziej uczynni i chętni do pomocy, w porównaniu do mieszkańców dużych miast, bo pomimo licznych obietnic, nikt ostatecznie nie chciał nas przygarnąć. Na szczęście w Sydney mieszka Elena - znajoma znajomej znajomego (dzięki Roma), urocza i rozgadana Rosjanka. W jej wielonarodowym mieszkaniu zatrzymałyśmy się na dwie noce, a że do centrum było bardzo blisko, to zaoszczędziłyśmy na transporcie publicznym.
Sydney w porównaniu z Brisbane, to olbrzymie, wielokulturowe miasto. Na ulicach można spotkać ludzi z całego świata, a w szczególności Azjatów. Pomimo tego, że jest to najstarsze miasto w Australii, nie ma tu zbyt wielu zabytków. Fajną i niskobudżetową formą poznania miasta jest skorzystanie z bezpłatnych wycieczek organizowanych przez pasjonatów miasta (my skorzystalysmy z dwóch).
W wolnym czasie wdrapałyśmy się na Harbour Bridge i zrobiłyśmy kilkanaście rundek przy najsłynniejszej operze świata. I tu wielkie zaskoczenie - OPERA NIE JEST BIAŁA, JEST ŻÓŁTA, JAK ŻÓŁTE ZĘBY!!! Podobno to kwestia oświetlenia, ale dla nas czar tego miejsca prysł. Stajemy się coraz bardziej wyrafinowanymi podróżniczkami, nasze oczekiwania wzrastają:) Zresztą porównajcie sami. Zdjęcia w zachmurzony i słoneczny dzień.
Wrażenie zrobił na nas port, który jednocześnie stanowi centrum Sydney. Jest to niewątpliwie serce miasta. Trudno się dziwić, jest tu naprawdę pięknie. Vis a vis opery można zobaczyć ogromne statki pasażerskie i przez chwilę poczuć magię titanica:)
Jako, że po raz kolejny ciągnie nas na łono natury i bardzo tęsknimy za górami, już dzisiaj pakujemy nasze manele i ruszamy w Blue Mountains. I o dziwo dobre wieści - mamy załatwionych nocleg na całe 6 dni :)
wariatki:) powodzenia! śledzę z ciekawością:)
OdpowiedzUsuńeee faktycznie jak zolte zeby!!!
OdpowiedzUsuń